Flan

Flan

Ten deser zna chyba każdy, kto choć raz zetknął się z kulturą hiszpańską. Flan podawany jest chyba w każdym lokalu od Hiszpanii po Amerykę Południową. Nie mogło więc go zabraknąć także w Peru. Skusiłam sie i ja na przygotowanie tego smakołyku. Choć za każdym razem jadłam go w innej postaci i smaku, postanowiłam postawic na najptrostszą wersję. Bo przecież inne też będę robiła. Ale to w przyszłości.



Składniki:

0,5 l mleka
3/4 szklanki cukru
1 łyżeczka soku z cytryny
4 łyżki wody
3 jajka
2 żółtka
1 laska wanilii lub 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/2 szklanki cukru pudru

Mleko razem z wanilią gotujemy i pozostawiamy do wystygnięcia. Przygotowujemy karmel. Do rondelka wsypujemy cukier, wlewamy wodę i cytrynę i stawiamy na ogniu. Delikatnie potrząsając rondelkiem czekamy, aż cukier zbrązowieje i zgęstnieje. Przelewamy go do żaroodpornego naczynia w którym zapieczemy flan. 



Jajka i żółtka ucieramy na gęstą masę z cukrem pudrem. Wciąż ucierając dolewamy powoli mleko. Gotową masę przelewamy do naczynia z karmelem. Naczynie wstawiamy do brytfanki napełnionej ciepłą wodą i wkładamy do pierkanika nagrzanego na 150 stopni przez około 45 minut. 



Gotowy flan studzimy i wkładamy do lodówki na kilka godzin. Najlepiej całą noc. Po tym czasie za pomocą noża oddzielamy flan od naczynia i wykładamy je na talerz. Jeśli został nam karmel, możemy polać gotowe ciastko.



Smacznego :)

Pollo saltado

Pollo saltado

W każdym miejscu w Peru można zjeść to danie. W zależności od preferencji możemy zjeść inny rodzaj mięsa. Wołowinę, kurczaka albo alpakę. Kombinacja dania jak najbardziej zaskakująca. Mięso, papryka, frytki i...ryż. I taki miks jest jak zaskakująco smaczny. Udało mi się przygotować taki obiadek. I choć ziemniaki nie były tak pyszne jak te peruwiańskie (a Peru słynie z ziemniaków) to i tak uważam, że w smaku bliskie było oryginałowi. 





Składniki:

4 ziemniaki
2 papryki czerwone
1 podwójny filet z kurczaka
3 cebule białe
2 cebule czerwone
3 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki sosu sojowego
sól
pieprz 
papryka ostra
olej

Mięso kurczaka dokładnie myjemy, oczyszczamy z włókien i kroimy w poprzek na paluszki grubości około 0,5 centymetra. Cebulę obieramy i kroimy na ósemki. Paprykę myjemy i kroimy na długie cienkie paski. 

Ziemniaki obieramy i kroimy w kształt frytek. Wkładamy do miski. Polewamy oliwą (około dwóch łyżek) i dokładnie mieszamy. Zapiekamy w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni przez około 25 minut. 

Ryż gotujemy w delikatnie osolonej wodzie. Odcedzamy i wykłdamy na talerz, jako dodatek do całego dania. Zalecam około 1 garść na osobę.



Na patelni rozgrzewamy olej, Wrzucamy cebulę i delikatnie ją rumienimy. Dokładamy filet z kurczaka, Wlewamy ocet i sos sojowy. Doprawiamy solą, pieprzem i ostrą papryką. Dokładnie zapiekamy mięso. Dokładamy paprykę i na małym ogniu pieczemy do momentu, gdy papryka zacznie robić się miękka. 


Upieczone ziemniaki mieszamy z mięsem i wykładamy obok ryżu. 

Smacznego!

Inspiracje z podróży - Arequipa

Inspiracje z podróży - Arequipa

Czas w Limie minął szybko, ale i miasto to nie było głównym celem naszego podróżowania. Jadąc na lotnisko, taksówkarz tak ucieszył się, że wiezie ludzi z Polski, że postanowił zadzwonić do swojej żony i pochwalić się, że wiezie...rodzinę papieża. Potem już na lotnisku cały czas życzył nam powodzenia i cieszył się, że spotkał tak odważnych ludzi. To kazało nam zastanowić się, czy linie lotnicze, które wybrałyśmy do podróżowania między miastami są bezpieczne. Tym śmiesznym wydarzeniem pożegnaliśmy stolicę. Lot to Areguipy był szybki i przyjemny. Przywitało nas miasto zupełnie odmienne od Limy. Niskie budynki, kolorowe domy, uśmiechnięci ludzie i pełno słońca. Raj. 

Arequipa nocą

Co ciekawego można zobaczyć w Arequipie? Przede wszystkim Plaza del Armas - czyli główny plac, wokół którego rozrasta się całe miasto, muzeum mumii, gdzie można zobaczyć trzy zamarznięte dziewczynki sprzed setek lat, złożone w ofierze bogom (trochę mroczna atrakcja) oraz skosztować najsłynniejszego przysmaku Peru - świnki morskiej.

Kto miał takie zwierzątko w domu, nie polecam nawet zaczytywać się w menu lokalnych knajp - bo większość posiada zdjęcia potraw. Danie jak by to ująć nie zachwyca europejczyka. Świnki podaje się z głową i łapkami, a dopiero potem dzieli na talerzu. Trzeba było nie lada odwagi, żeby w ogóle dotknąć tego mięsa. Czy polecam? Smakuje jak kurczak, jeść się tym nikt nie naje. Dla nas cena jednej świnki jest niska, dla Peruwiańczyków to spory wydatek.. Tak więc rarytas, coś co je się rzadko ale za to z zachwytem. Myślę, że bardziej z Arequipy zapamiętam danie pollo saltado, które odtworzę na blogu.



Co jeszcze? Klasztor św. Katarzyny, miasto w mieście, pełne kolorowych domów, zakamarków, ogrodów. Warto przez chwilę spacerować w takim miejscu. 

w klasztorze

schody, a z dachu widok na całe miasto

klasztorna kuchnnia

Arequipa to nie tylko miasto, ale przede wszystkim punkt wyjścia do Canionu Colca, najgłębszego kanionu na świecie. I jeśli komuś wydaje się, że zejście do kanionu nie może być wielkim wyczynem to dementuję. Bardziej męczące jest schodzenie, schodzenie, schodzenie....ciągłe schodzenie. Ale na dnie czeka raj. Więc warto. Potem tylko trzeba sobie uświadomić, że o poranku trzeba wyjść w górę. Da się! Piękna wyprawa. Jest co wspominać. No i te widoki. A spotkanie z latającym nad głową kondorem? Niezapomniane wrażenie, nawet nie spodziewałam się, że te ptaki faktycznie są tak ogromne. I piękne!

w drodze do Kanionu

wszędzie, ale to wszędzie możemy zaopatrzeć sie w podstawowe produkty 

kondor

my zwiedzamy inni pracują

bez przewodnika ani kroku - Pepe

zwycięstwo
nie wszędzie dojedzie auto

Willson wersja Kasi 

dobre buty to podstawa

już na szczycie

wschód nad kanionem

Alpaki - wszędzie alpaki

Wyprawa ta poza wspaniałymi widokami przyniosła nam także wspomnienia pysznego jedzenia. Zupa ugotowana przez przewodników, jedzona w praktycznie totalnych ciemnościach (bo przecież tam na dole prądu nie ma), pyszny makaron i jajecznica na śniadanie. Będę ją pamiętać do końca życia, nie wiem czy faktycznie była taka pyszna czy zwyczajnie w totalnym zmęczeniu miałam wrażenie, że jem pokarm bogów. Było pysznie! Jak zawsze!






Placuszki z ryżu i papryki

Placuszki z ryżu i papryki

Takie placuszki jedliśmy w Limie. Były dodatkiem do panierowanego mięsa, podawane z musztardą. Ja trochę zmieniłam dodatek i stworzyłam do nich sos czosnkowo-koperkowy. Uważam, że pasuje idealnie. Danie proste, tanie i przede wszystkim smaczne. Jeśli nie macie pomysłu na obiad, to kuchnia peruwiańska podpowiada. Ryż i papryka - praktycznie niewiele więcej potrzeba.



Składniki:

3 garści ryżu
1 papryka czerwona
1 papryka żółta
1 papryka zielona
1 jajko
3 łyżki mąki
sól
pieprz
chilli
olej

Papryki dokładnie myjemy i kroimy na drobna kostkę. Ryż gotujemy na miękko. Odcedzamy. Kiedy ostygnie mieszamy z pokrojoną papryką. Dodajemy jajko, mąkę, sól, pieprz i odrobinę chilli. Wszystko mieszamy. Na rozgrzaną patelnię wlewamy około dwóch łyżek oleju. Kiedy się nagrzeje, łyżką nakładamy masę na placuszki i formujemy kształt. Opiekamy z każdej strony, aż placuszki się zarumienią. Podajemy z sosem czosnkowo-koperkowym. 



Sos

4 łyżki gęstej śmietany
2 ząbki czosnku
1 łyżka posiekanego koperku
szczypta soli
szczypta cukru. 

Wszystkie składniki bardzo dokładnie mieszamy ze sobą. Wyciskiamy czosnek i mieszamy z resztą sosu. Podajemy z placuszkami ryżowymi. 




Smacznego!


Ceviche z dorsza

Ceviche z dorsza

Podróżowanie po Limie okazało się nie takie proste, jak nam się wydawało. Najpierw kilku kilometrowa wyprawa piesza, która doprowadziła nas donikąd. Potem mordercza podróż taksówką, która razem z innymi środkami lokomocji pędzi na zabicie, nie zważajac na znaki drogowe, skrzyżowania i innych ludzi. A potem podróż przez centrum. Tu czujemy się już trochę lepiej. Ładne kolorowe budynki, trochę turystów, swojsko. Szukamy kantoru, żeby wymienić kolejne dolary. Okzauje się, że pieniądze wymienia się na ulicy u ludzi w kamizelkach (taki legalny cinkciarz). Pani daje nam lokalne banknoty, dla uwierzytelnienia tranzakcji wbija na nich pieczątkę roweru (!) i możemy iśc na zakupy. 





Szukanie lokalnego baru zajmuje nam trochę czasu. Najpierw zachodzimy do restaruacji w centrum
miasta. Dopiero otworzyli tego dnia, więc nie wszystko jeszcze gotowe. Tym sposobem najpierw jemy drugie danie, potem deser a na koniec dostajemy zupę. Ale ceviche w tej knajpie nie podawali.

Kolejnego dnia ruszamy na poszukiwanie największej atrakcji. Nasze starania nie idą na marne. Nie dość, że spotykamy w lokalu Polaka - Mikołaja, to jeszcze możemy pierwszy raz skosztować ceviche z jego talerza - bo może przecież surowa ryba nie każdemu przypadnie do gustu. Mikołaj dokładnie tłumaczy nam co możemy zjeść. Decydujemy się na praktycznie wszystkie potrawy: placki z ryżu i papryki, kurczaka z ryżem, ceviche, ośmirnicę w sosie oliwkowym, jajka w sosie i oczywiście zamawiamy cziczę (napój z fermentowanej kukurydzy) który smakuje trochę jak nasz polski kompot z suszu. Wszystko jest smaczne.

taka niespodzianka :D



Dziś przepis na ceviche. Główną zasadą przyrządzania tego dania jest to, by powstało z białej ryby i zawierało sok z limonek lub cytryny. Podawane jest z cebulą, kukurydzą i batatami. Smakuje wyśmienicie - aczkolwiek trzeba przełamać się, żeby skosztować cos tak odmiennego. Moje proporce przygotowane są na 1-2 porcje.


Ceviche:

400 g polędwicy z dorsza
3 czerwone cebule
sok z 10 cytryn
natka pietruszki lub kolendry
sól
pieprz
papryka chili

WAŻNE: Do przygotowania ceviche nie uzywamy metalowych misek. Rybę w miarę możliwości mieszamy ze składnikami rękami. Cytryny wyciskamy ręcznie, bez użycia jakichkolwiek wyciskarek.



Rybę kroimy bardzo ostrym nożem na kawałki około 1 cm. Staramy się nie ugniatać zbytnio mięsa. Układamy je w półmisku i wyciskamy na nie cytrynę. Cebulę przekrawamy na pół i siekamy na bardzo cienkie plasterki, siekamy pietruszkę. 

Do ryby dodajemy sól i pieprz oraz posiekaną papryczkę chilli, przykrywamy ją pietruszką i cebulą. Wszystko pokryte powinno być sokiem z cytryny. Pozostawiamy do zamarynowania się na około 1-2 godzin. Ryba musi być jednolicie biała.(u mnie po około dwóch godzinach cebula zaczęła barwić rybkę) Ale i tak było smaczne:)




Smacznego!
Inspiracje z podróży - Lima

Inspiracje z podróży - Lima

Styczeń. Rozpoczynamy naszą podróż od lotu do Frankfurtu. Kilka godzin na lotnisku i udaje nam się wsiąść na lot do Sao Paulo. Podróż jest długa i męcząca, ale przecież czekają nas wakacje, więc nikt się nie poddaje. Mamy karty - jest wesoło. Pomimo, że w Brazylii mamy nieplanowany postój na ponad dobę. 


w oczekiwaniu na samolot warto popilnować bagażu

Nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. Dzień spędzony na lotnisku i w jego okolicach to dobra lekcja...oszczędzania. Ciężko skusić się na najmniejszy zestaw w McDonaldzie w cenie 35 złotych czy na jeden kawałek pizzy już za...45 zł. Ceny zabijają. Dlatego dobrze mieć ze sobą puszkę konserwy lub pasztetu. Nieprzewidziane postoje nie sprzyjają finansom. 


Na szczęście drugiego dnia po południu, udaje nam się odlecieć do Limy. Miasto ogromne, niebo jakgdyby niżej niż nad Polską, słońca nie widać, a jednak ciepło i lekko się opalamy. Duże, monumentalne budynki robią wrażenie, szerokie ulice, kolorowe domy w centrum i Plaza de Armas - czyli rynek główny, a w nim tradycyjnie Katedra, kamienice z restauracjami i mnóstwo ludzi. Już nam się podoba. Jedyne co z podróży po Limie i całej Ameryce Południowej możemy powiedzieć na nie, to komunikacja miejska i jakakolwiek w ogóle. Kierowca bez skrupułów wciska się na....piątego na skrzyżowaniu, a za hamulec uważa klakson. Pojęcie "śmierć zagląda w oczy" nabiera tu realnego znaczenia. Nauczone przygodą pierwszego dnia staramy się większość miast przemierzać pieszo. Tak przynajmniej możemy więcej zobaczyć i mamy większą szansę znaleźć coś ciekawego, na przykład do jedzenia. 

prawie centrum

pełna ochrona

nie musimy się bać

odpoczynek

mrauuu

Tym sposobem trafiłyśmy już drugiego dnia do restauracji na zupełnym uboczu miasta. Ludzie siedzący na ganku zajadali się cudnie wyglądającą zupą z grochu. Po dłuższych dyskusjach zdecydowałyśmy się, że koniecznie zupę tą trzeba skosztować. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że zupę zajada Mikołaj. Polak mieszkający od lat w Limie. Zaprosił nas na obiad. Dokładnie wytłumaczył co możemy zjęść w tym lokalu, co warto skosztować a co koniecznie zjeść trzeba. Tym sposobem po raz pierwszy skosztowałam ceviche. I od razu pokochałam to danie, ja jak i moje towarzyszki podróży. 

sklepy


wołowina z grila? :)

krówki 

w parku zakochanych

kościół św. Franciszka

w drodze do Plaza del Armas - prawie jak w Krakowie 

ekipa 

Zaznaczyć należy, że nasze podróżowanie i kosztowanie odbywało się głównie na zasadzie - gdzie nie ma turystów tam będzie smacznie. Dlatego też omijałyśmy główne, najbardziej polecane restauracje. Wychodzimy z jednej prostej zasady która zawsze się sprawdza w takich krajach jak Peru, Meksyk czy Boliwia. Jeśli coś jedzą lokalni ludzie, i jest ich w danym lokalu dużo, oznacza to że jedzenie jest dobre, świeże i na pewno nam nie zaszkodzi. 

sąd

Co jeszcze można powiedzieć o Limie? Jest ogromna i choć słyszy się, że jest tam niebezpiecznie, nam los sprzyja. Do tego stopnia, że policjanci sami ostrzegają nas, gdzie piątka samotnych dziweczyn nie powinna iść. Miasto to zapamiętamy jako przytulne, ale wielkie centrum. Na zawsze będzie kojarzyć nam się z Mimi - koleżanką z Chin, która dzieliła z nami pokój w hostelu, ale przede wszystkim z jedzeniem. 



Czas coś przygotować, następny wpis przyniesie przepis na pyszny obiad - ceviche po polsku - z dorsza. Zapraszam :)
Copyright © 2014 Jem... Jemy! , Blogger