Pierogi z nadzieniem z batatów

Pierogi z nadzieniem z batatów

Oj pokochałam bataty. A skoro co chwilę trafiam na nie w sklepie, nie mogę sobie odmówić ich kupienia. Tym razem postawiłam na przerobienie ich na pierogi. Słodkie nadzienie, lekko przełamane cebulką to idealne połączenie na obiad. Z podanego przeze mnie przepisu przygotowałam 40 sztuk pierogów. 



Składniki nadzienia:

2 niewielkie bataty
1 kostka białego twarogu
1 cebula
1 łyżka masła
sól
pieprz
papryka ostra

Ciasto:

2 szklanki mąki pszennej
0,5 szklanki ciepłej wody
1 jajko
1 łyżka masła



Mąkę przesiewamy, wybijamy jajko i dodajemy masło. Ugniatamy ciasto dodając po trochu ciepłej wody, aż uzyskamy jednolitą konsystencje. Odstawiamy pod przykryciem. 

Bataty gotujemy bez obierania w nieosolonej wodzie. Kiedy zrobią się miękkie odcedzamy i zdejmujemy z nich skórkę. Wrzucamy do mski i za pomocą widelca dokładnie rozdrabniamy. Dodajemy biały ser i łączymy z batatami widelcem.

Cebulę kroimy w drobną kostkę. Na rozgrzanej patelni topimy masło i dodajemy cebulę. Kiedy delikatnie się zeszkli wrzucamy ją do masy z sera i batatów. Dokładnie mieszamy. Doprawiamy pieprzem, solą i papryką. Masa powinna pozostać delikatnie słodka. 



Ciasto na pierogi rozwałkowujemy na stolnicy i za pomocą szklanki wykrawamy okrągłe formy. Na każdy krążek nakładamy nadzienie i dokładnie sklejamy boki. Przygotowane pierogi gotujemy w wodzie delikatnie osolonej. Gotujemy przez około 3-5 minut od wypłynięcia pierogów na powierzchnię. 

Do omaszczenia pierogów użyłam posiekanej drobno cebulki, zeszklonej delikatnie na masełku z dodatkiem około 1 łyżeczki octu balsamicznego i szczypty soli. 


Smacznego!



Śniadanie - tosty ze szpinakiem i jajkiem

Śniadanie - tosty ze szpinakiem i jajkiem

Co robić, gdy jest się totalnie przeziębionym, a jeść trzeba. Do sklepu na razie się nie wybieram, bo pewnie bym nie dotarła. Postanowiłam więc przeszukać lodówkę. Coś musi w niej przecież być. I najlepiej takiego, żebym mogła dołożyć do tego czosnek. Udało się. Z zaledwie kilku składników przygotowałam pyszne śniadanko. 



Składniki:

2 kromki chleba
młody szpinak
łyżka masła
ząbek czosnku
1 jajko
sól
pieprz

Na rozgrzanej patelni opiekamy chleb z obu stron. Kiedy lekko się zarumieni zdejmujemy go na talerz. Na patelnię dodajemy masło i szpinak (jego objętość kilkakrotnie sie zmniejszy więc trzeba dać dość dużą porcję). Delikatnie mieszamy. Dodajemy sól i zgnieciony czosnek. Kiedy zmięknie zdejmujemy go z patelni. Smażymy jajko sadzone z dodatkiem soli i pieprzu (ja zawsze smaże z obu stron - bo tak lubię)



Smacznego!

Bataty i leniwy weekend

Bataty i leniwy weekend

Koniec tygodnia zapowiadał się smakowicie i towarzysko. Skoro mieli wpaść do mnie goście, trzeba było przygotować coś do przekąszenia. W sklepie znalazłam bataty. I choć początkowo myślałam o zupełnie innym planie na to warzywko, postawiłm na frytki. Oczywiście doprawione "po mojemu". Do tego pieczony łosoś i sałatka ze szpinakiem. Myślę, że dziewczętom smakowało. 

Frytki:

2 duże bataty
3 łyżki oliwy
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżka przyprawa tandoori masala
szczypta cukru

Bataty obieramy i kroimy w słupki. Wszystkie składniki mieszamy ze sobą i wylewamy na pokrojone warzywa. Najlepiej za pomocą rąk mieszamy wszystko, aż przyprawy w oleju oblepią dokładnie bataty. Pieczemy w temperaturze 200 stopni przez około 25 minut. 



Łosoś:

Filet z łososia 
1 łyżka oliwy
1 łyżka octu balsamicznego
1 łyżka sosu worcestershire
sól
pieprz 
papryka słodka

Rybę dokładnie myjemy i kroimy na podłużne porcje, w zależności od ilośći osób które będziemy częstować. Ja przygotowałam 6 kawałków. W misce umieszczamy osuszoną rybę, wlewamy i dodajemy wszystkie składniki. Dokładnie mieszamy rękami. Wkładamy do lodówki na około godziny. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez około 20 minut. Najlepiej ułożyć łososia skórką do góry. Po upieczeniu jest pyszna i chrupiąca.

Sałatka:

liście młodego szpinaku
1 kalarepa
1 pęczek rzodkiewki
1 cebula czerwona

sos:
3 łyżki oliwy z oliwek
sól
pieprz
1 łyżeczka musztardy
sok z połowy cytryny
szczypta cukru
1 łyżeczka octu balsamicznego



Szpinak myjemy i osuszamy na sitku. Kalarpę obieramy i kroimy w drobne słupki. Rzodkiewkę kroimy w ćwiartki. Cebulę siekamy na piórka. Wszystkie składniki mieszamy ze sobą w misce. 

W kubeczku łączymy wszystkie składniki na sos, dokładnie mieszamy i wlewamy do przygotowanej sałatki. Wszystko mieszamy i podajemy na stół.

Smacznego!

a to niedzielna migawka z Kolanka (lub jak mawia Klaudia z Kopytka)

Dziękuję dziewczęta za wspaniały weekend! Domowe wino było smaczne jak zawsze, a uśmiech do teraz nie zchodzi mi z twarzy :)
Pilaw z komosy ryżowej

Pilaw z komosy ryżowej

Komosa ryżowa, uprawiana w Ameryce Południowej. I tam po raz pierwszy w życiu miałam okazję ją skosztować. I chociaż była zwykłym dodatkiem do warzyw, niczym kasza, to smaku jej nigdy nie zapomnę. Na obiad przygotowałam pilaw. Danie proste i przede wszystkim smaczne. Uda się każdemu, kto potrafi posługiwać się nożem. 



Składniki:

0,5 szklanki komosy ryżowej
2 marchewki
3 łodyki selera naciowego
1 szklanka mrożonego zielonego groszku
1 cytryna
1 papryka czerwona
1 cebula
1,5 szklanki bulionu
papryka ostra
sól 
pieprz
oliwa

Cebulę obieramy i kroimy na drobną kostkę. W rondlu podgrzewamy oliwę. Wrzucamy posiekaną cebulę. Marchewki i seler kroimy w drobną kostkę i dodajemy do cebuli. Kiedy warzywa lekko zmiękną dodajemy pokrojoną drobno paprykę. Dodajemy paprykę, sól i pieprz. 




Komosę przelewamy kilkakrotnie wodą. Dokładnie odsączamy. Do gotujących się warzyw wlewamy bulion i wsypujemy komosę. Dodajemy sok z jednej cytryny i otartą skórkę z niej. Gotujemy na małym ogniu przez około 15 minut do momentu aż komosa wchłonie wodę. Na ostatnią minutę gotowania dodajemy zielony groszek i mieszamy wszystkie składniki. Doprawiamy solą, pieprzem i ostrą papryką do smaku.



Smacznego!
Inspiracje z podróży - Salar de Uyuni

Inspiracje z podróży - Salar de Uyuni

Do Uyuni docieramy o piątej rano. Zgłaszamy się do naszego kierowcy - Domingo, który przez najbliższe dni, razem ze swoją córką Marią, będzie naszym przewodnikiem po pustyni solnej. Do naszego jeapa dołącza włoszka Paula, która na szczęscie swój język przekształca na hiszpański, dzięki czemu możemy swobodnie porozumiewać się w drodze. Kilka kilometrów od miasta i już inny krajobraz. Robi się biało. Najpierw docieramy na cmentarzysko pociągów, które lata temu woziły sól z pustyni. Teraz stoją zardzewiałe i zapomniane stoją i czekają na zdjęcia.





Potem rozpoczyna się podróż przez totalną biel i pustkowie. Pora deszczowa w której podróżowaliśmy po raz pierwszy przyniosła pozytywne efekty, cała pustynia wyglądała jak jezioro, odbijając niebo od tafli wody sprawiała wrażenie jakby nie miała końca. Śpimy w domach zbudowanych z soli, Wysokość, na której się znajdujemy jest czasami nie do zniesienia, ale widoki wsztstko nam rekompensują. Pustynia Solna, potem pustynia Salvadora Dali, laguny pełne flaminów, lamy, alpaki, rosnąca dziko quinoa, gorące źródła. wyspa kaktusów. Na powierzchni którą zjeździlismy przez cztery dni kryły sie nizwykłe widoki i emocje. Pytanie: czego chcieć więcej od życia? 

Nie ma zasięgu, telewizji, facebooka (choć nie pamiętam czy wtedy już miałam tam konto). Jest tylko przestrzeń, dary natury, ludzie i pelny relaks umysłu. Polecam każdemu.









dowód na naszą obecność tam: Kasia, Gosia, ja, Madzia i Monika :)

w takiej scenerii odpoczywać - dziękuję dziewczyny :*


Co można powiedzieć o jedzeniu na pustyni? Nie wiem jak robiła to Maria, ale nie mogliśmy skończyć tego co przygotwała. Wszystko było tak pyszne, świeże i bogate w smak słońca, że moglibyśmy jeść całymi dniami. Najlepsza zupa jarzynowa jaką jadłam w życiu, zjedzona została na ostatnim postoju. Pyszne ziemniaki, warzywa. Zero mięsa - bo skąd mielibyśmy je wziąć na pustyni?

nasi nowi znajomi z Rosji jadą przed nami

czas na obiadek

gejzery wczesnym rankiem

największa wysokość na jaką dotarłam - ciężko było!

jedni się grzeją, a inni marzną







akurat trwał karnawał - zwięrzęta również przystrojone jak należy

komosa ryżowa w warunkach naturalnych

nasz słony hotel


Wracamy przec Chile. Plus taki, że możemy zobaczyć piękne miasteczko San Pedro de Atacama, tam dowiadujemy sie, że Machu Picchu lekko ucierpiało przy powodzi, a turystów ewakuują helikoptery. Szybko preparujemy maile do rodziny i znajomych, że my już dawno jestśmy daleko od tego miejsca. 



Minus taki, że granica Bolwii z Chile jest dość szczelna (z uwagi na przemyt narkotyków) ale też nie można przewozić drewna czy fragmentów ziemi na butach. Na szczęście pamiętałyśmy o tym wybierając pamiątki z podróży. 

Czas przygotować kolejną wyprawę :)
Najedzeni Fest - Karnawał

Najedzeni Fest - Karnawał

Zima w Krakowie na całego. Prawie nie dotarłam do Forum Przestrzenie przez ogromną burzę śnieżną, która usilnie zmiatała mnie z obranej ścieżki. Po dziesięciu minutach brnięcia pod wiatr udało mi się dotrzeć do fragmentu budynku i tam przeczekać nawałnicę. Po takim wstępie mogło być już tylko lepiej. I smaczniej. I faktycznie tak było.






W towarzystwie Ani i Kasi udałam się na kulinarne podboje. A tych było tym razem wiele. Na pierwszy ogień poszły żabie udka. "Smakują jak kurczak" to chyba idealnie pasuje do tego smaku. Ale warto było skosztować. Potem był czas na baraninę w aromatycznym curry. Pysznie. Kasia skusiła się na zupę serową. Podkradłam łyżkę - warto było. Muszę przemyśleć przygotowanie czegoś w podobnym smaku. Ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Wszystko przeplatane było wizytą na stoisku z winami. Do których podawano...pączki. Dlaczego więc nie miałam się skusić? Wszak Tłusty Czwartek nadchodzi wielkimi krokami.








Na drugą nóżke poszła tarta z serkiem mascarpone i malinami, pochłonięta przez Anię oraz kanapka z pasztetem z kaczki i babeczka z krewetkami. Pyszności. Gdyby nie rozszalała zima, która na zewnątrz chciała urwać głowę, byłoby cudownie. 

Wszędzie można było dostrzec hummusy, faworki, pączki, karmelowy popcorn (polecam dla łasuchów), chlebek żytni na zakwasie, serniki i tarty. 










Tłumy jak zawsze w Forum nie pozwoliły już w południe przepychać się między stoiskami. Chociaż w tej edycji wystawców było mniej niż dotychczas i wszystko zostało skupione na mniejszej przestrzeni to i tak wyszłam z festiwalu najedzona - Fest!

Pare znajomych twarzy udało mi się dostrzec w tłumie, co oznacza, że wśród moich znajomych jest dużo fanów dobrego jedzenia. I mam nadzieję, że tak pozostanie. Bo przecież od czasu do czasu muszę kogoś nakarmić nadwyżką przygotowanego ciasta.








Copyright © 2014 Jem... Jemy! , Blogger