Inspiracje z podróży - Cusco


Czas w drogę. Arequipę żegnamy późnym wieczorem udając się na lokalny postój autobusów by wyruszyć do Cusco. Nasza radość z tego, że przed rozpoczęciem podróży zostaliśmy nagrani na video kończy się, gdy dowiadujemy się, że jest to dokumentacja przy ewentualnej identyfikacji zwłok. Pamiętając szaleńczą podróż taksówką nie poprawia nam humoru miejsce na górnym piętrze tuż przy szybie. Na szczęście docieramy nad ranem do miasta. Całe i zdrowe. Chłopak w hostelu angielskiego nie zna za dobrze, ale za to cieszy się, że jesteśmy z Polski bo on akurat zna rosyjski. Ot i od razu niby łatwiej.




centrum Cusco

Cusco wykorzystujemy na łapanie dalszej aklimatyzacji wysokości. Jest dość ciężko. Na szczęście na śniadanie dostajemy herbatkę z koki. Same liście możemy kupić sobie w sklepie przy kasie rozwieszone niczym maszynki do golenia w naszych marketach. Są też cukierki z koki - które najprościej zabrać ze sobą do Polski.



Miasto, jak większość w Peru skupia się wokół głównego placu, w którego centrum zawsze stoi katedra. Obok Bembos - czyli peruwiański fast food. Wszystko wygląda jak w znanych nam McDonaladach i Burger Kingach, tyle że mięso ciut inne, smaki troszkę ostrzejsze. Frytki natomiast rewelacyjne. Cóż się dziwić, skoro Peru jest znane z posiadania setki różnych gatunków ziemniaków.



Głóny cel nasze wizyty w Cusco? Wycieczka na Machu Picchu (Stary szczyt). Z powodu strajku komunikacji tracimy jeden dzień w podróży, nic nie kursuje. Choroba wysokościowa nie oszczędza, dlatego rezygnujemy z dwudniowego treckingu i wybieramy opcję jednodniową. Wystarcza. Leje cały dzień, Najpierw bus, potem pociąg, potem znów bus wporost pod bramy starego miasta. Jeśli ktoś będzie podróżował do Peru porą deszczową, polecam wspinać się w góre na nogach - ile by wam to czasu nie miało zająć. Jechania busikiem w takich warunkach atmosferycznych, gdzie drogi wydają się płynąć, samochody wymijają się na serpentynach a w dole wzburzona rzeka....lekko drastyczne przeżycie.




Samo Machu Picchu zachwyca, kiedy już z chmur możemy dostrzec górę Wayna Picchu przed naszymi oczami rozpościera się widok jak z pocztówek. Kto by pomyślał, że w końcu dotrzemy do tego miejsca. Wizyta w mieście ruin jest długa, zjeżdzamy w dół (jeszcze raz zastanawiając się co nas podkusiło by jechać busem) i udajemy się do miasta na pizzę z kozim serem. W sumie jak na Peru jest w miasteczku zaskakująco dużo pizzeri. Ale dziś nam to nie przeszkadza, że nie kosztujemy niczego lokalnego. Właśnie uszliśmy z życie z morderczej wyprawy. Dwa dni później rzeka Urubamba zrywa koryta i wylewa się do miasta by zatrzymać na Macchu Picchu tysiące turystów. Ale tego dowiemy się po paru dniach, bo wtedy już jesteśmy na pustyni. 




Tą część wyprawy będę wspominać najczęściej, bo zobaczenie tego miejsca było jednym z moich wielkich marzeń. I w końcu się udało. Bo przecież warto marzyć. Pizzy robić nie będę, bo to jest zupełnie inna kulinarna przygoda. Ale przed nami jeszcze kilka pysznych przepisów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Jem... Jemy! , Blogger