Inspiracje z podróży - Puno i Jezioro Titicaca oraz LaPaz

I znów droga autobusem, tym razem kierujemy się już w stronę Boliwii. Jak zawsze komunikacja peruwiańska daje nam wyraźne znaki, że może być niebezpiecznie. Jeszcze w mieście uderzamy autobusem w samochód. Ani biegnąca za nami kobieta ani poruszenie w pojeździe nie robi na kierowcy wrażenia. Odjeżdżamy szybciutko w stronę Puno.


Samo Puno to przede wszystkim dla nas pyszne jedzenie, bo w lokalach gastronomicznych spędziłysmy tam długie godziny. Było smacznie. Głównie zajadamy się flanem i zupą kreolską. Palce lizać.



Cel wizyty w Puno jest dwojaki. Po pierwsze chcemy przedostać się do LaPaz, po drugie chcemy zobaczyć Jezioro Titicaca i jego pływające wyspy. Jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy płacić za tego typu wycieczkę, to chyba jednak wybiorę teatr. Wszystko ustawione pod turystów, opowieści mieszkańców pływających miast o ciężkim życiu na wyspie trochę kłócą się z telewizorami i bateriami słonecznymi nieporadnie schowanymi pod słomą. Niemniej jendak warto było popłynąć przez jezioro. Przygoda może to żadna, ale lekcja zapamiętana. Niekoniecznie to co doradza nam przewdonik jest warte zobaczenia. Ale z drugiej strony było kolorowo, folkowo i przede wszystkim inaczej niż w naszych skansenach. Więc może jednak było warto.



Tymczasem ruszamy dalej. Dwa autobusy, jedna łódka by przeprawić się przez jezioro i po południu wysiadamy na głównej ulicy w stolicy Boliwii.

być w dwóch miejscach na raz :) Granica Peru z Boliwią

Miasto jest duże, żeby nie powiedzieć ogromne. Wszędzie ludzie, samochody, sprzedawcy, trafiamy nawet na targ na którym możemy kupić sobie eliksir miłości, lekarstwo na potencję albo....zasuszoną małą lamę lub inne zwierzęta. Wybór jest duży, decydujemy się na klasykę: kubki, magnesy, pocztówki. Eh to szaleństwo podróżnika. 






Za to targ żywności oszałamia. Jest tyle jedzenia i tak innego niż to co znamy z europejskich stoisk, że nie możemy się napatrzyć. Ciężko coś kupić, bo nie podróżujemy z przenośną kuchenką, a wile rzeczy trzeba byłoby przetworzyć. ale oczy karmimy widokiem. No może "parówki" które wyglądają jakby mięso chciało wyskoczyć każdym fragmentem osłonki nie robi na nas wrażenia, jednak cała reszta urzeka. Miasto nie jest naszym celem, opuszczamy je więc następnego wieczoru i długą, rozpłyniętą od deszczu drogą ruszamy na pustynie. Salar de Uyuni. Tam okazuje się być najpiękniej. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Jem... Jemy! , Blogger