Inspiracje z podróży - Lima

Styczeń. Rozpoczynamy naszą podróż od lotu do Frankfurtu. Kilka godzin na lotnisku i udaje nam się wsiąść na lot do Sao Paulo. Podróż jest długa i męcząca, ale przecież czekają nas wakacje, więc nikt się nie poddaje. Mamy karty - jest wesoło. Pomimo, że w Brazylii mamy nieplanowany postój na ponad dobę. 


w oczekiwaniu na samolot warto popilnować bagażu

Nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. Dzień spędzony na lotnisku i w jego okolicach to dobra lekcja...oszczędzania. Ciężko skusić się na najmniejszy zestaw w McDonaldzie w cenie 35 złotych czy na jeden kawałek pizzy już za...45 zł. Ceny zabijają. Dlatego dobrze mieć ze sobą puszkę konserwy lub pasztetu. Nieprzewidziane postoje nie sprzyjają finansom. 


Na szczęście drugiego dnia po południu, udaje nam się odlecieć do Limy. Miasto ogromne, niebo jakgdyby niżej niż nad Polską, słońca nie widać, a jednak ciepło i lekko się opalamy. Duże, monumentalne budynki robią wrażenie, szerokie ulice, kolorowe domy w centrum i Plaza de Armas - czyli rynek główny, a w nim tradycyjnie Katedra, kamienice z restauracjami i mnóstwo ludzi. Już nam się podoba. Jedyne co z podróży po Limie i całej Ameryce Południowej możemy powiedzieć na nie, to komunikacja miejska i jakakolwiek w ogóle. Kierowca bez skrupułów wciska się na....piątego na skrzyżowaniu, a za hamulec uważa klakson. Pojęcie "śmierć zagląda w oczy" nabiera tu realnego znaczenia. Nauczone przygodą pierwszego dnia staramy się większość miast przemierzać pieszo. Tak przynajmniej możemy więcej zobaczyć i mamy większą szansę znaleźć coś ciekawego, na przykład do jedzenia. 

prawie centrum

pełna ochrona

nie musimy się bać

odpoczynek

mrauuu

Tym sposobem trafiłyśmy już drugiego dnia do restauracji na zupełnym uboczu miasta. Ludzie siedzący na ganku zajadali się cudnie wyglądającą zupą z grochu. Po dłuższych dyskusjach zdecydowałyśmy się, że koniecznie zupę tą trzeba skosztować. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że zupę zajada Mikołaj. Polak mieszkający od lat w Limie. Zaprosił nas na obiad. Dokładnie wytłumaczył co możemy zjęść w tym lokalu, co warto skosztować a co koniecznie zjeść trzeba. Tym sposobem po raz pierwszy skosztowałam ceviche. I od razu pokochałam to danie, ja jak i moje towarzyszki podróży. 

sklepy


wołowina z grila? :)

krówki 

w parku zakochanych

kościół św. Franciszka

w drodze do Plaza del Armas - prawie jak w Krakowie 

ekipa 

Zaznaczyć należy, że nasze podróżowanie i kosztowanie odbywało się głównie na zasadzie - gdzie nie ma turystów tam będzie smacznie. Dlatego też omijałyśmy główne, najbardziej polecane restauracje. Wychodzimy z jednej prostej zasady która zawsze się sprawdza w takich krajach jak Peru, Meksyk czy Boliwia. Jeśli coś jedzą lokalni ludzie, i jest ich w danym lokalu dużo, oznacza to że jedzenie jest dobre, świeże i na pewno nam nie zaszkodzi. 

sąd

Co jeszcze można powiedzieć o Limie? Jest ogromna i choć słyszy się, że jest tam niebezpiecznie, nam los sprzyja. Do tego stopnia, że policjanci sami ostrzegają nas, gdzie piątka samotnych dziweczyn nie powinna iść. Miasto to zapamiętamy jako przytulne, ale wielkie centrum. Na zawsze będzie kojarzyć nam się z Mimi - koleżanką z Chin, która dzieliła z nami pokój w hostelu, ale przede wszystkim z jedzeniem. 



Czas coś przygotować, następny wpis przyniesie przepis na pyszny obiad - ceviche po polsku - z dorsza. Zapraszam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Jem... Jemy! , Blogger